Jak zmienia się seks po przeszczepie?

Przeszczep szpiku to jedyne lekarstwo dla wielu pacjentów hematologicznych. Procedura bardzo ryzykowna, trudna do zniesienia i związana z wieloma powikłaniami. Mówi się dużo o tym, że po przeszczepie pojawia się spadek odporności, uszkodzenie narządów, że chory jest zależny od wielu leków, że większość pacjentek staje się trwale bezpłodna… Nie mówi się natomiast o tym, że po przeszczepie pojawiają się duże problemy z seksualnością. O tym jak zmienia się seks po przeszczepie szpiku, chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć, wraz z koleżankami z hematologicznej grupy wsparcia.


W końcu przeżyłyśmy, wyleczono nas z białaczki po to, żebyśmy mogły dalej żyć- dlaczego to życie miałoby być pozbawione jednej z najlepszych atrakcji dostępnych dla ludzi? Albo dlaczego po chorobie miałybyśmy przestać chcieć seksu?


***

Alicja

Alicja zauważyła dużą zmianę w jakości współżycia- teraz jest WOW! Bardzo chwali sobie HTZ, którą stosuje przez cały czas, od kiedy wątroba wróciła do normy. Nie miesiączkuje. Libido jest trochę słabsze niż było, ale jest zadowolona. Może już tak zostać, jest dobrze.

Alicja (39l.)


U Alicji białaczka została zdiagnozowana przypadkiem, w 2014 roku. Na basenie uderzyła się w nogę, noga bardzo spuchła. Po wielu wizytach u lekarza, które nic nie wyjaśniły, Alicja w końcu trafia na SOR. Została wykluczona zatorowość, morfologia była idealna, jedynie jeden dziwny parametr był bardzo podwyższony- D-dimer.


Po serii badań w końcu ktoś wpadł na pomysł zbadania szpiku. Diagnoza- ostra białaczka limfoblastyczna komórkowa i szpikowa (bifenotypowa), na nodze naciek białaczkowy.Zaczęło się leczenie szpitalne. Hematologia, chemioterapia, leczenie według mieszanych dwóch protokołów, dwa dołki w każdym cyklu. Od początku wiadomo, że będzie potrzebny przeszczep, dawcą miał zostać brat.


Nie miała problemów fizjologicznych związanych z ze zdrowiem seksualnym, jednak w czasie leczenia prowadziła skromne życie seksualne- miała niskie libido, lęk przed chorobą był silniejszy od chęci zbliżenia.


Po ostatniej chemii, tuż przed przeszczepem szpik już nie chciał się regenerować, był za bardzo zniszczony. Zrobiono jeszcze tylko radioterapię nogi, TBI całego ciała i po 9 miesiącach od diagnozy przeprowadzono przeszczep szpiku. Przeszczep się udał, Alicja wyszła do domu na Boże Narodzenie, po 1,5 miesiąca od przeszczepu, z ostrym GVHD jelitowo-żołądkowym. Leczono ją sterydami, pomagały.


Pytam się Alicji, czy opowiadanie o tych wydarzeniach sprawia jej ból, czy ma traumę. Odpowiada, że może spać spokojnie dzięki temu, że od roku jest w psychoterapii.


Pytam się też o to, czy szpital poinformował ją o możliwości zamrożenia jajeczek przed chemioterapią. Odpowiada, że tak, że wskazano jej, gdzie powinna się zgłosić, gdyby się zdecydowała, i jak wygląda procedura. Nie zdecydowała się na to ze względu na swoje poglądy. Skoro modliła się do Boga o wyzdrowienie, to chciała być konsekwentna i na tym polu. W decyzji pomógł jej też fakt, że miała już dziecko, w momencie jej diagnozy córeczka miała 1,5 roku.


Po przeszczepie miała rok spokoju. Tak jak większość kobiet przeszła menopauzę, dokuczało jej uczucie gorąca i zerowe libido. Później zaczęły się problemy ze skórą, wątrobą i bóle mięśni. Zachorowała na przewlekłe GVHD. Leczono je immunosupresją, pomogło na tyle wyleczyć wątrobę, że ginekolog mógł jej przepisać hormonalną terapię zastępczą (HTZ). Niestety, hormony nie pomogły jej odzyskać radości z seksu, libido wciąż było bardzo niskie, potem pojawiły się bolesne stosunki.


Hematolog odesłał ją do ginekologa, który „specjalizuje się” w pacjentkach po przeszczepie. Stwierdził on GVHD ginekologiczne, zwężenie w pochwie w kształcie obrączki, które było na tyle zaawansowane, że uniemożliwiało pobranie cytologii. Badanie (również USG) było bardzo bolesne. Alicja zwierza się, że prawie płakała z bólu.


Lekarz poinformował pacjentkę, że niestety nie ma na to leków, przepisał krem do aplikacji miejscowej i zalecił… seks, ponieważ „on jest najlepszym lekarstwem”. Pacjentka zastosowała się do zalecenia, razem z mężem wypracowali pozycje, w których nie czuła bólu. Pomagały im również drogeryjne żele nawilżające.


Alicja twierdzi, że w odniesieniu do tamtego czasu „przyjemność to za dużo powiedziane”. Wiedziała, że życie seksualne jest dla niej szalenie ważne, że chce „coś z tym zrobić”, odzyskać radość ze stosunków. Myślała o pójściu do seksuologa, ale na myśleniu się skończyło. Uważa, że to wstyd i tabuizacja tematu ją powstrzymały przed szukaniem pomocy.


GVHD ginekologiczne utrzymywało się przed 5 lat. Raz było jej lepiej, raz gorzej, w zależności od kondycji psychicznej. Do tego doszły nowe problemy zdrowotne w postaci twardziny, która pojawiła się również w pochwie i przez nią pochwa w ogóle przestała być elastyczna.


Wszystko minęło po… drugim przeszczepie.


Wznowa przyszła nagle, białaczka zaatakowała na wielu frontach. Komórki nowotworowe w szpiku i krwi, do tego liczne nacieki: na piersi, na powiece, za uchem, na nerce, na wątrobie, na wargach sromowych…


Alicja się nie załamała, wręcz przeciwnie. Ma wrażenie, że radziła sobie z chorobą lepiej niż za pierwszym razem. Podkreśla, że drugi przeszczep był dużo lżejszy niż pierwszy.


Przed przeszczepem przeszła przez dwa cykle chemii, już po pierwszym cyklu osiągnęła pełną remisję i poznikały wszystkie nacieki. Chemioterapia była prowadzona na oddziale dziennym, więc nie musiała leżeć w szpitalu. Miała zajęty centralny układ nerwowy, ale nie miała problemów z poruszaniem się. Profilaktycznie wykonano radioterapię głowy i kręgosłupa. Były dużo lżejsze niż za pierwszym razem- bez powikłań, bez infekcji, bez grzyba- jak ze śmiechem opowiada.


Tym razem dawca był niespokrewniony. Jest z Polski, jeszcze go nie poznała. Wie, że komórki pobierano w Warszawie.


Tym razem nie miała GVHD, za to, po trzech miesiącach miała kolejną wznowę. Została szybko zauważona, wyleczono ją chemioterapią i dwoma doszczepami. Gdy udało się osiągnąć remisję, Alicja stopniowo wracała do normalnego życia. Wtedy wróciła też na rutynową kontrolę do ginekologa. Lekarz przy badaniu ocenił, że „jest super, super, pani Alicjo!” [śmiech]. Po obrączce zostało tylko niewielkie przewężenie, sama Alicja nie odczuwała żadnego dyskomfortu podczas pobierania cytologii.


Alicja zauważyła dużą zmianę w jakości współżycia- teraz przy zbliżeniach jest WOW [śmiech]. Bardzo chwali sobie HTZ, którą stosuje przez cały czas, od kiedy wątroba wróciła do normy. Nie miesiączkuje. Libido jest trochę słabsze niż było, ale jest zadowolona. Może już tak zostać, jest dobrze.


***

Ania

Wewnętrznie, hormonalnie jestem 60-latką a mam funkcjonować jak 20-latka… Nie jest to łatwe.

Ania (21l.)


Ania diagnozę białaczki limfoblastycznej T-komórkowej usłyszała w lipcu, prawie dwa lata temu. Rozmawiając z lekarzem na temat swoich rokowań, spytała czy jej przyszłe dzieci będą obciążone genetycznie ryzykiem zachorowania. W odpowiedzi lekarz dziwnie na nią spojrzał i powiedział, tak jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz na świecie: „pani nie będzie miała dzieci po takim leczeniu”. Przeżyła szok.


Bardzo chciała mieć szansę na macierzyństwo, dlatego zainteresowała się możliwością zamrożenia komórek jajowych, niestety przeszkodą do tego były jej niskie parametry krzepliwości, zabieg byłby za bardzo ryzykowny.


Leczenie było trudne, pierwsza chemioterapia nie zadziałała, trzeba było zastosować niestandardowy schemat leczenia. Udało się, osiągnięto remisję, ale lekarze nie byli pewni, czy powinni kontynuować ten typ leczenia, więc szybko, bo już we wrześniu zdecydowano się na przeszczep szpiku. Dawcą był tata Ani.


Przeszczep zniosła według własnych słów „nienajgorzej”. Miała stan zapalny w okolicach warg sromowych, następnie rozlał się on na brzuch i uda. Antybiotyki nie pomagały, na szczęście organizm sam go zwalczył, gdy szpik „ruszył” i zaczął produkować białe krwinki.


Przed setnym dniem po przeszczepie przeszła ostre GVHD, minęło szybko po zwiększeniu dawki sterydów.


W marcu pojawiły się komplikacje, nasiliła się choroba przeszczep przeciw gospodarzowi. Jakby tego było mało, zachorowała na COVID.


Ania po przeszczepie straciła całkowicie miesiączkę i przeszła menopauzę. Jak opowiada, „nie zdążyła” doświadczyć dolegliwości menopauzalnych, ponieważ silne powikłania po przeszczepie przesłaniały inne dolegliwości.


Bardzo szybko po przeszczepie zaczęła stosować hormonalną terapię zastępczą. Ania od początku wyrażała chęć jej stosowania, była ona sugerowana też przez lekarzy ze względu na jej młody wiek, jako sposób na uniknięcie powikłań, takich jak osteoporoza. Tabletki hormonalne brała od grudnia do czerwca, kiedy… przeszła udar.


Pewnego czerwcowego dnia straciła czucie w całej prawej stronie ciała. Gdy trafiła na SOR to stwierdzono już mikroudary w obu półkulach mózgu. Przyczyny udaru mogły być różne, mogło to być zarówno HTZ, jak i wcześniej przebyty COVID albo nieprawidłowa budowa tętnic szyjnych Ani, a może wszystko naraz.


Pierwsze dni po udarze były dla niej trudne, bo miała problemy z ruchomością prawej ręki. Na szczęście później (bez rehabilitacji) wróciła do pełnej sprawności i- jak twierdzi- „nie ma znaczących problemów”. Od udaru wciąż przyjmuje profilaktycznie kwas acetylosalicylowy. Neurolodzy na oddziale polecili odstawienie hormonów, żeby uchronić ją przed kolejnym udarem.


Po odstawieniu hormonów pojawiły się kolejne kłopoty. Pojawił się komplet dolegliwości menopauzalnych: uderzenia gorąca, nocne poty („masakra”), zmiany nastroju…Dolega jej obniżone libido. Opowiada z goryczą, że ma 21 lat, libido powinno być na swoim szczycie, a jest na dnie. Jeszcze bardziej nasiliła się suchość w pochwie, dlatego ginekolog zdecydował o dołożeniu dodatkowych dopochwowych globulek i tabletek hormonalnych.


Po diagnozie Ania zachorowała również na depresję, po odstawieniu hormonów zauważyła, że nasiliły się jej objawy. Nie przesądza, że spadek jej nastroju na pewno ma związek z odstawieniem HTZ, ale bierze pod uwagę taką możliwość. Wciąż jest w terapii i przyjmuje antydepresanty.


Bardzo chce wrócić do HTZ, czeka na dzień, w którym lekarka prowadząca wyrazi na to zgodę. Na razie lekarka mówi, że trzeba poczekać na odzyskanie kontroli nad GVHD i innymi dolegliwościami. Szukają alternatywy dla sterydów, które zaczynają bardziej szkodzić niż pomagać, więc Ania jeździ na fotoforezy i wlewy leku, który dodatkowo obniża jej odporność. Szczęśliwie, wlewy są prowadzone z użyciem portu naczyniowego- żyły miała w tak słabej kondycji, że port założono natychmiast po tym, jak wystarczająco podniósł się poziom płytek krwi.


Ania nie boi się leczenia hormonalnego, chce uwolnić się od dolegliwości menopauzy. Chęć powrotu do HTZ przewyższa lęk przed udarem. Rozmowę kończy gorzkim stwierdzeniem, że „Wewnętrznie, hormonalnie jestem 60-latką a mam funkcjonować jak 20-latka… Nie jest to łatwe”.


***

Kornelia

Uderzenia gorąca minęły, niestety wciąż jest drażliwa, nerwowa, obawia się, czy jej związek na tym nie ucierpi. Wcześniej bardzo lubiła seks z mężem, teraz niechętnie podejmuje próby współżycia.

Kornelia (36l.)


Kornelia rozmowę rozpoczyna z przytupem, bo na wstępie przeprasza za wszystkie ewentualne przekleństwa, które mogą jej się przytrafić. Choruje na ostrą białaczkę limfoblastyczną T-komórkową, jest 1,5 roku po przeszczepie.


W czerwcu 2021 roku zaszczepiła się pierwszą dawką przeciw COVID-owi, po tym powiększyły jej się węzły chłonne. Kiedy poszła na drugą dawkę w lipcu, oczywiście przyznała się do tego w wywiadzie- lekarz zbagatelizował problem, uznał, że to zwykły odczyn poszczepienny. Niestety, z czasem „odczyn” się nie zmniejszał, a wręcz przeciwnie- szyja się powiększała, powiększały się też węzły chłonne pod pachami, kolanami, w pachwinach…


Kornelia zgłosiła się z tymi objawami do lekarza rodzinnego, który ze śmiechem spytał, „ile chce urlopu”. Potraktował ją tak, jakby chciała wyłudzić zwolnienie lekarskie. Odeszła z kwitkiem, dopiero gdy wróciła z naciekami na gardle, to zrobiło to na nim wrażenie i skierował ją do laryngologa oraz onkologa.


Laryngolog przepisał jej garść antybiotyków, które nic nie zmieniły. Na kolejnej wizycie usłyszała od laryngologa, że „wiedział, że to nie podziała”. Poszła do onkologa.


Onkolog zbadał jej węzły chłonne, piersi, przeprowadził diagnostykę w kierunku mononukleozy. Nie udało się ustalić diagnozy, więc na początku września przeprowadzono biopsję węzła chłonnego. Po biopsji czekało ją 14 dni niepewności zanim dostępny był wynik.


Dostała dziwny wynik z łacińskimi frazami, z rzucającym się w oczy wyrazem„leukemia”. Od razu zadzwoniła zapisać się do onkologa, udało jej się umówić na wizytę w kolejnym dniu. Po trzech dniach była już na hematologii w Olsztynie, gdzie zrobiła na lekarzach wrażenie, z powodu swojej idealnej morfologii przy bardzo powiększonych węzłach chłonnych. Podejrzewano chłoniaka, ale biopsja szpiku jasno wykazała białaczkę- dziwną, rzadką, dotykającą głównie dzieci.


We wrześniu trafiła do szpitala. Od razu włączono leczenie sterydami i stwierdzono o konieczności przeszczepu. Obie siostry Kornelii przyjechały z Anglii na badania zgodności. Niestety, zgodność nie była wystarczająca- jedna z sióstr była zgodna w 50%, natomiast druga… w znikomym stopniu. Potwierdziły się rodzinne żarty, że podmieniono ją w szpitalu. Po tej tragikomicznej sytuacji rozpoczęły się poszukiwania dawcy niespokrewnionego.


Pierwszy pobyt w szpitalu trwał miesiąc, na przepustce pojechała na kwalifikację do przeszczepu. Profesor nie bardzo ją uspokajał, że „wszystko będzie dobrze”, raczej opowiadał o tym, że choroba jest bardzo trudna, lubi wracać, ryzyko jest bardzo duże… Trudno się jej tego wszystkiego słuchało, zwłaszcza, że jej córka miała wtedy tylko dwa latka.

Potem wróciła na konsolidację. Podczas pobytu w szpitalu przeszła przez różne trudności, m.in. toksyczne uszkodzenie wątroby, bezobjawowy COVID…


W kwietniu lekarka poinformowała ją o tym, że znaleziono dawcę. Kornelia opowiada, że wtedy lekarka chyba ucieszyła się z tej wiadomości bardziej niż ona- sama Kornelia była gotowa się cieszyć dopiero wtedy, gdy zobaczy nad sobą woreczek z komórkami macierzystymi.


Zwykle była pesymistką, bardzo płaczliwą (płakała nawet na reklamach), natomiast podczas leczenia stała się bardzo twarda. Pocieszała wszystkich, nawet płaczącego męża. Najtrudniej było jej znieść pobyt w izolatce, gdy córka trafiła do szpitala z powodu obturacyjnego zapalenia oskrzeli. Bezsilność w obliczu choroby dziecka była gorsza niż jej własna choroba, ból i inne dolegliwości.


Jeszcze przed przeszczepem szpiku przeprowadzono u niej przeszczepienie mikrobioty jelitowej. Miała problemy z wypróżnianiem, na zmianę zatwardzenia (które spowodowały powstanie szczeliny odbytu) i biegunki spowodowane zakażeniem Clostrudium. Opowiada ze śmiechem, że z tego powodu, dzień przed 34-tymi urodzinami pierwszy raz w życiu został jej założony pampers- przecież w dzieciństwie takich luksusów nie doświadczyła. Wtedy nie było jej do śmiechu, choć starała się zachowywać dobry humor.


Na przeszczepienie mikrobioty udała się do innego szpitala. Przeszczepienie wykonywał ordynator, obserwowało je wielu studentów. Jednego z tych studentów na tyle zainteresował jej przypadek, że postanowił napisać na jej temat pracę dyplomową- napełniło ją to swego rodzaju dumą [śmiech]. Zaimponował jej teżordynator, który osobiście do niej zadzwonił, żeby spytać jak się czuje. Czuła się świetnie, biegunki ustały.


Na oddział przeszczepowy trafiła w czasie majówki, więc niewiele się na początku działo i „leżała tam jak statysta”. W końcu, po majówce, zaczęła jeździć na naświetlania całego ciała (TBI). Potem standard: chemia, białko królicze i przeszczep. Nie była to podniosła chwila, nie było fanfar. Przyszły: pani doktor, stażystka i pielęgniarka, powiesiły woreczek, zrobiły zdjęcie i… już.


Później było ciężko. Miała popaloną jamę ustną, kręciło jej się w głowie od dużych dawek cyklosporyny. Wciąż miała toczone płytki, z resztą do dziś ma z nimi problem. Na szczęście, dolegliwości stopniowo mijały.


Po przeszczepie wybrała się do ginekologa. Śmieje się, że lekarz był tak przestraszony, że bał się jej dotknąć. Pobrał cytologię i… po paru tygodniach Kornelia odebrała telefon, rejestratorka powiedziała, że zaprasza ją na ponowną wizytę, ponieważ „coś jest w cytologii”. Oczywiście, Kornelię to załamało, snuła wizję kolejnego nowotworu. Szczęśliwie okazało się, że pani rejestratorka niepotrzebnie nakręciła dramatyzm, stwierdzono tylko atrofię pochwy. Lekarz przepisał globulki dopochwowe, które niewiele pomogły.


Przez cały okres pobytu w szpitalu miała drobne krwawienia, po przeszczepie przestała w ogóle miesiączkować. Ginekolog stwierdził, że jajniki się całkiem wyłączyły, badania określiły jej stan na głęboką menopauzę.


Ma niskie libido („dwa metry poniżej mułu”), nie wie czy to wina menopauzy, czy może blokada psychiczna. Przed chorobą była bardzo aktywna seksualnie, bardzo lubiła seks z mężem, ale teraz niechętnie podejmuje próby współżycia. Zgadza się głównie ze względu na męża. Zdarza się, że udaje przyjemność, mimo że nie jest jej dobrze, albo wręcz czuje ból. Jest jej trudno, bo widzi, że mąż się bardzo stara zadbać o ich życie seksualne, natomiast ona w ogóle nie reaguje na te starania.


W trakcie leczenia nie odczuwała problemów fizjologicznych w sferze intymnej, jednak do stosunku doszło tylko raz i nie był satysfakcjonujący. Kornelia była w dużym stresie, bardzo bała się o to, żeby nie zajść w ciążę, nie złapać infekcji… Nie mogła się oddać przyjemności, bo martwiła się o to, czy gumka nie pęknie, niczym się nie zarazi, i czy nie będzie miała krwotoku.


Pierwszy stosunek po przeszczepie miał przykry finał, bo pękła przy wejściu do pochwy. Było to 3 miesiące po opuszczeniu szpitala.


Nie jest pewna, czy ból przy stosunku, który teraz odczuwa, spowodowany jest blokadą psychiczną, czy zmianami fizycznymi. Ginekolog przepisał jej tabletki hormonalne w celu minimalizacji dolegliwości (w tym również dużych uderzeń gorąca). Nie zdecydowała się na wzięcie hormonów. Uderzenia gorąca minęły, niestety wciąż jest drażliwa, nerwowa, obawia się, czy jej związek na tym nie ucierpi- podkreśla, że jej mąż jest bardzo cierpliwy, tym bardziej próbuje te nerwy „zrekompensować” mu zbliżeniami. Na ukojenie nerwów stosuje doraźnie hydroksyzynę, na przykład podczas nocnych ataków lęku. Dawno już nie brała, jest coraz spokojniejsza.


***

Kasia

Niestety, kluczem do sukcesu jest regularność, a przy wielu powikłaniach poprzeszczepowych troska o udane życie seksualne czasami schodzi na najdalszy plan.

Kasia (30 l.), czyli moja historia


Diagnozę ostrej białaczki szpikowej usłyszałam gdy mój synek miał 1,5 roku. W trakcie chemioterapii w szpitalu bardzo obawiałam się efektów ubocznych- studiowałam chemię leków i jakoś tak wbiłam sobie do głowy, że największym zadaniem farmacji w XXI wieku jest znalezienie doskonalszych leków przeciwnowotworowych, bo te obecnie stosowane są koszmarem dla pacjentów.


Nie było tak źle. Byłam bardzo osłabiona, wypadły mi wszystkie włosy i miałam nieustanne mdłości… i wciąż czekałam na to, kiedy „się zacznie”. Dolegliwości po chemii bardzo przypominały mi te w pierwszym trymestrze ciąży. Gorsze dni przypominały ciężkiego kaca. Wypadnięte włosy kompletnie nie zrobiły na mnie wrażenia- zawsze byłam gruba i nie podobałam się sobie, więc nie tęskniłam za utraconą urodą.


Szokiem było dla mnie to, że izolatka szpitalna była monitorowana. Byłam przez miesiąc oderwana od jakichkolwiek przejawów czułości, nie miałam odrobiny prywatności (no dobra, odrobinę miałam- w łazience), jedyny ludzki dotyk czułam wtedy kiedy pielęgniarka (albo pielęgniarz!) łapał mnie za rękę żeby przekłuć wenflon.


Libido miałam zaskakująco wysokie. Na przepustkach mieliśmy z mężem bardzo udane życie seksualne- byliśmy za sobą stęsknieni i oboje chcieliśmy się cieszyć bliskością. Mąż mnie zachwycił tym, że potraktował moją łysą głowę jako najbardziej oczywistą oczywistość na świecie, wcale nie wyglądało na to, żebym mu się jakoś mniej podobała czy szokowała go. Szacunek mężowi!


Poradnik o seksualności pacjentek onkologicznych (pod patronatem honorowym Polskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej) zasiał we mnie taką myśl, że może do łóżka powinnam zakładać perukę, ale gdy podzieliłam się tym z mężem to spojrzał na mnie tak, jakbym zwariowała.


Po przeszczepie przeszłam menopauzę i zaczęło się robić dziwnie. Myślałam, że jestem przygotowana, na to, co się stanie, bo już kiedyś przechodziłam roczną farmakologiczną menopauzę, podczas leczenia endometriozy.


Wtedy cierpiałam na nocne poty, bezsenność i okropne wahania nastrojów, połączone z silnymi lękami i myślami samobójczymi. Kiedy zaproponowano mi powrót do terapii przy nawrocie endometriozy, bez wahania odmówiłam, cierpienie psychiczne przy tej terapii było zbyt duże.


Teraz, po przeszczepie było jakoś inaczej. Również miałam bardzo obfite nocne poty i bezsenność, natomiast wahania nastrojów trwały stosunkowo krótko i były znacznie mniej intensywne niż poprzednio. Szokiem były problemy z odbyciem stosunku seksualnego.


Przy pierwszej menopauzie libido było obniżone, natomiast nie miałam żadnych fizycznych problemów ze współżyciem. Teraz przy pierwszej próbie zbliżenia okazało się, że jest ono fizycznie niemożliwe. Pochwa była tak bardzo zwężona i twarda, że w ogóle nie mogło dojść do penetracji. Wybrałam się do ginekologa i przy badaniu krzyczałam z bólu. Doktor ocenił, że jego zdaniem mam atrofię pochwy (diagnoza potwierdzona w cytologii), powiedział, że zmiany w pochwie są normalne przy menopauzie i serdecznie zalecił HTZ w plastrach, twierdząc że hormony w tej formie mogę stosować nawet przy chorej wątrobie. Na stosowanie hormonów nie wyraziła zgody prowadząca hematolog, więc ginekolog przepisał mi miejscowe dopochwowe tabletki hormonalne, które nie wykazały absolutnie żadnego działania.


Moje libido było tak niskie, że seksu mi nie brakowało, brakowało mi natomiast łóżkowej czułości, poza tym, wciąż byłam świadoma potrzeb męża. Wybrałam się na fizjoterapię uroginekologiczną.


Pani fizjoterapeutka wytłumaczyła mi, że w sytuacjach stresowych wielu ludzi mimowolnie napina mięśnie. Niektórzy zaciskają szczękę, a inni napinają mięśnie dna miednicy. W mojej sytuacji mięśnie okalające ściany pochwy są twarde jak kamień i dużą poprawę przynosi ich masowanie. Niestety, kluczem do sukcesu jest tutaj regularność, a przy wielu powikłaniach poprzeszczepowych troska o udane życie seksualne czasami (niestety!) schodzi na najdalszy plan.


Wiem, jak sobie pomóc aby móc prowadzić aktywność seksualną, wiem, że te drzwi nie zamknęły się za mną na zawsze. Frustruje mnie to, jak skomplikowane i czasochłonne się stało coś, co dla 30-letniej kobiety powinno być tak proste jak oddychanie. Z drugiej strony, czuję dużo spokoju jako „pani po przekwitaniu”, kiedy nie muszę martwić się o zakazaną ciążę, endometriozę i bóle menstruacyjne.


***

Serdecznie dziękuję moim rozmówczyniom za odwagę i chęć podzielenia się swoim doświadczeniem. Żadnej z pań nie musiałam ciągnąć za język, żadna z pań mi nie odmówiła rozmowy. Chyba wszystkie czujemy podobnie, że temat seksu u pacjentów jest bardzo ważny i nie należy go unikać.


Zachęcam do dyskusji i dzielenia się swoimi doświadczeniami, wierzę że głośne mówienie o problemach (i ich rozwiązaniach) może pomóc innym pacjentom.


Trzymajcie się, zdrówka!

2 komentarze do “Jak zmienia się seks po przeszczepie?”

  1. Świetny wpis! Bardzo ważny temat, na który ciężko jest znaleźć sensowne wypowiedzi w Internecie, a z lekarzami nie ma się możliwości o tym porozmawiać, albo z powodu wstydu albo brakującego czasu lekarzy. Prosimy więcej wpisów, robisz super robotę! Dużo zdrowia! 🙂

Pozostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top